Co jakiś czas zdarza się nawet szefowej mieć dzień wolny. Wyczekiwany, cudowny i jedyny w tygodniu. Wtorek.
Dzień, w którym można spać do 11tej.
Dzień, w którym wyłącza się telefon służbowy i obojętnie patrzy jak rozpaczliwie wiruje po stole.
Dzień, w którym nie umawia się żadnych umówień i nie wpuszcza się spraw do domu i życia.
W poniedziałek wieczorem wypijamy więc trochę wina i oglądamy do późna seriale. Nasze szaleństwo osiąga szczyt, bo kładziemy się spać już po północy i to trochę na rauszu. Ostatnim ruchem ręki wyłączamy budziki. Będzie cudownie. Wspaniale. Spokojnie. Zasypiamy jak młode gołębie w gnieździe, a na naszych twarzach maluje się niebiański spokój. Przed nami cały cudowny dzień wolności.
Nieokreślony niepokój budzi mnie około 4.30. Wstaję. Sprawdzam maile. Przeglądam wiadomości w sklepie. Ale na luzie, na luzie. Tsss. Przecież już wtorek.
Żadnym ważnych newsów.
Idę się wykąpać i robię sobie herbatę. Nic to. Pewnie zaraz się położę, pogram sobie w coś na tablecie. Poczytam. A może jeszcze zasnę?
Nie zasnę.... O 5tej wstaje Hultajątko i jest natychmiast na najwyższych obrotach. Nie chce jeść, nie chce pić. Chce się turlać, bawić i łaskotać.
Ojciec rodziny śpi niezmąconym snem żołnierza w okopach – niestraszne mu krzyki i wybuchy porannej radości. Niestraszne mu walenie go piętą po twarzy i znienacka zadawane pytania egzystencjalne. Jest zahartowany – odpowiada przez sen i przewraca się na drugi bok. Jest całkowicie odporny na rzucane przez zęby teksty, mające wywołać wyrzuty sumienia. Na broń biologiczną też pewnie byłby odporny.
Potem następuje moment, w którym Hultajątko postanawia coś zjeść. Jest 6ta rano.
Telefon służbowy dzwoni po raz pierwszy.
Ojciec rodziny przez sen mruczy „Nie odbieraj...Wtorek jest....”
Nie odbieram.
Karmię. Poję, Siadam na chwilę do kompa. I – zgadnijcie co? Sprawdzam maile. A potem instagrama. O! Ten post poszedł super! Sprawdzam tagi. Zapisuję. Nieźle, nieźle.
Śniadanie, kąpiele. 9Ta rano puszczam posta na fejsie i odpowiadam na super pilne extra turbo konieczne wiadomości.
Telefon służbowy dzwoni po raz drugi. I trzeci. I czwarty. Odbieram.
Słyszę, jak ojciec rodziny przez sen mruczy „Czego odbierasz....Wtorek jest....”
Odbieram, bo szlag mnie trafia, jak on tak tańczy i wibruje na tym stole. Odbieram kurczę.
„Dzień dobry! Tutaj iksińska z firmy igrek. Czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?”
No i po co mi to było? No dobra, może pani. Ale nie jestem zainteresowana pożyczką, kredytem, zdrowym trybem odżywiania. Ani niczym. Chcę jeść dzisiaj pączki, a nie rozmawiać z telemarketerką. Ale co robić. Mogłam nie odbierać.
Ojciec rodziny wstaje, świat zaczyna pachnieć kawą mieloną i świeżo powieszonym praniem. Lecimy z Hultajątkiem na bazar po świeże zapachy i smaki. Telefon służbowy zostawiam przezornie w domu. Dzwoni prywatny. Pracownia.
Nie nie powiem, kurdę, że nie będę gadać. Będę. Co mi szkodzi. Że trzeba odebrać, ze trzeba sprawdzić. Dobrze, zaraz zanotuję. A, no i jeszcze dzisiaj, koniecznie dzisiaj, trzeba odebrać......Cooo? Dzisiaj jest wtorek! WTO – REK!
Ale inaczej nie da rady, przekonuje mnie głos. No, jak nie da, to nie da. Trzeba siedzieć w domu i czekać. A mieliśmy być spontaniczni, wolni i dzicy.
Trudno, postaramy się być dzicy w domu. W końcu jesteśmy Turbo Rodziną. Niezależnymi, wolnymi ptakami. Damy radę.
No, a skoro musimy siedzieć w domu, to spokojnie można przejrzeć zdjęcia, przeklikać się po fejsie i poczcie.....
No właśnie, blog o sobie przypomina. Zabrakło w zeszłym tygodniu czasu na napisanie felietonu. No to siadam i piszę felieton. W międzyczasie dzwoni telefon służbowy.
Zgadnijcie, jaki dziś dzień?
Pisała dla Was
Wasza Anka

Wierna klientka
Bo zamiast wyciszać telefon służbowy należy go po prostu wyłączyć pani Aniu ;)